Pierwszy post winien być postem wyjaśnienia. I swojego rodzaju usprawiedliwieniem faktu kolejnego zaśmiecania sieci. No to zaczynam.
Dwa miesiące temu postanowiłam radykalnie zmienić swoją życiową rutynę, zabawić się w dyscyplinowanie samej siebie...Człowiek młodszym się nie staje, ale za tym banałem niestety stoją smutne fakty- siedzący tryb życia, jedzenie na mieście, wieczne niedosypianie (a może wieczna bezsenność?)...za to wszystko nasze ciała dziękują nam z coraz to nową siła, a im lat więcej, to te podziękowania są coraz bardziej zaskakujące....bóle, rwania, tłuszcze nie tam gdzie potrzeba, zmęczenie....za młodu aż tak źle nie było!
Nigdy nie byłam typem fit. Odstręczało mnie to. Byłam typem 'zawsze-trója-z-wu-efu'....
No ok...zryw rok temu miałam...szalałam-joga, siłownia, pole dance...Radość z wielkich kapturów i solidnych bicepsów była jedną z największych radości mojego życia....ale brak czasu i- muszę niestety to przyznać, bo to chyba zdecydowało (wszak z brakiem czasu zawsze można walczyć jak się tylko bardzo chce)- brak KONKRETNYCH BARDZO WIDOCZNYCH EPICKICH ZMIAN, sprawił, że po niecałym roku moja fizyczna rewolucja poszła w niepamięć....
Muszę dostawać w zamian za wysiłek nagrody od ciała- jak pozytywnych zmian nie widzę, to moja motywacja...no cóż-spada...
Pół biedy jak jeszcze ćwiczy się w grupie...grupa jakie ma wzmacniające działanie, każdy wie- ale jeśli jest się samotnikiem na ścieżce walki z ograniczeniami ciała, no to niestety...brak widocznych postępów obniża morale.....
A może to ja jestem nazbyt niecierpliwa?
Zresztą to nieważne. Nie o tym ja tutaj! Ale o bieganiu!
No bo właśnie. Po roku od Rewolucji Porzuconej, wyrzuty sumienia i pojawienie się wolnego czasu spowodowały, że znów postanowiłam coś ze sobą zrobić...ale tym razem chciałam EPICKICH ZMIAN. Takich, które utwierdzą mnie we właściwości aktywności, którą wybrałam...
Nie wiem już co skierowało moje myśli na bieganie...Po dwóch miesiącach od podjęcia tej decyzji, nadal uważam ją za szaloną. Bieganie bowiem było czymś czego od dziecka nie znosiłam! Boże jak ja tego nienawidziłam! Męczyło mnie, nie dawałam rady, zawsze ostatnia w szkole, zawsze niedobiegająca do autobusu przed zamknięciem drzwi....Dramat.
Ale wybrałam bieganie. I mimo, iż był to wybór szalony, to jak na razie uważam,że wyśmienity.
A chcę o tym pisać głównie dla siebie- dla swojej motywacji, dla śledzenia swoich postępów...A jak ktoś tu trafi, no cóż...może będzie to taka sama łamaga jak ja i może zainteresuje się bieganiem, tak jak mi się to udało? O no to będzie miłe!
Także zaczynam. Bo czy pierwsze przebiegnięcie 30 minut nie jest dobrym momentem na pochwalenie się światu wynikami swojej walki z ograniczeniami?! (tak tak, to było dziś!)
Dwóch pierwszych miesięcy nie będę opisywać od razu, pewnie z czasem w każdym poście pojawi się część historii Truchtającej Świni....;] tak, aby potomność mogła ją zrekonstruować....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz